mógł obronić. Spełniliście jeden z najnikczemniejszych, najhaniebniejszych czynów, jakim się człowiek zmazać może. Podli!
To powiedziawszy wszedł między ławki, podłożył rękę pod brodę Garronego, który stał z głową schyloną, a podniósłszy mu twarz spojrzał w oczy jego i rzekł:
— Szlachetna dusza w tobie!
Garrone pomilczawszy chwilę zamruczał coś niewyraźnie na ucho nauczycielowi, a ten odwrócił się do czterech winowajców i rzekł nagle:
— Przebaczam wam!
· | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · |
Moja nauczycielka dotrzymała obietnicy i przyszła dziś do nas, właśnie w chwili, kiedym miał wyjść z mamą i zanieść trochę bielizny biednej kobiecie, o której wyczytaliśmy w gazecie.
Już rok prawie upłynął od jej ostatnich odwiedzin. Wszyscyśmy jej się ucieszyli bardzo. Zawsze ta sama. Drobna, mała, z zieloną woalką wkoło kapelusza, biednie ubrana, źle uczesana, nie mająca nigdy czasu żeby spocząć; trochę tylko bledsza niźli w roku zeszłym, z kilkoma więcej włosami siwymi, i kaszle ciągle.
Zaraz też matka moja powiedziała;
— Jakże tam ze zdrowiem, droga pani? Pani go nic a nic nie szanuje, jak widzę.
— Eh, co tam zdrowie! — odrzekła nauczycielka, z tym swoim uśmiechem, co to przez pół smutny, a przez pół wesoły.
— Pani zanadto głos natęża przy lekcjach — dodała mama. — Pani się zamęcza z tymi chłopakami...