Strona:PL Edmondo de Amicis - Serce.djvu/027

Ta strona została uwierzytelniona.

ciemnej izby chłopczyna jakiś przed stołkiem klęczy, odwrócony do nas plecami i jak gdyby pisze. I naprawdę pisał mając kajet na stołku a kałamarz na podłodze. Sam nie wiem, jak on mógł tak pisać w tym mroku. Jeszczem myślał o tym, kiedy nagle poznałem rude włosy i długą kamizelkę barchanową Crossiego, syna zieleniarki, tego co to miał uschniętą rękę. Zarazem to mamie powiedział, podczas gdy kobieta składała bieliznę. — Cicho! — rzekła mama — bo może by się wstydził, że dajemy jałmużnę jego matce. Nie mów nic, jakbyś go nie widział.
Ale w tej chwili właśnie odwrócił się Crossi a widząc, że stoję zmieszany, uśmiechnął się. Zaraz też trąciła mnie mama, żebym pobiegł go uściskać. Uściskałem go, a on powstał z klęczek i wziął mnie za rękę.
— Otom została jak sierota — mówiła tymczasem jego matka do mojej — sama z tym chłopcem kaleką. Mąż od sześciu lat w Ameryce a mnie chwyciła jakaś choroba, że nie mam siły chodzić z jarzynami i zarobić tych kilku groszy na życie. Wyprzedali mi wszystko... Nie ostało nawet i stołu dla mego biednego Ludwisia, coby pisał na nim. Jeszcze jakeśmy mieli stragan w bramie, to na straganie sobie z boku pisał. Ale już teraz nie mamy. Nie mamy też i na światło, żeby do ostatka nie marnował oczów. Dobrze jeszcze, że go mogę posyłać do szkoły, że mu tam dają książki i kajety. A chłopczysko aż drży do nauki. Biedna ja matka! Biedne my sieroty!
Więc moja mama dała jej wszystko, co tylko miała pieniędzy w woreczku, uściskała chłopca i prawie że płakała wychodząc z izby.
— Patrz na tego biedaka — rzekła, gdyśmy wyszli — jak się to uczy, jak pracuje pilnie! Ty masz wszystkie udogodnienia, masz wszystko czego ci trzeba,