Strona:PL Edmondo de Amicis - Serce.djvu/033

Ta strona została uwierzytelniona.

Tutaj znów gorzko zaczął płakać zakrywszy twarz ręką.
Dziewczynki spoważniały i patrzyły na biednego chłopca zafrasowane. Tymczasem nadbiegały inne, małe i duże, strojne i ubogie, z teczkami pod pachą, a jedna starsza, z niebieskim piórkiem w kapelusiku, dobyła z kieszeni dwa soldy i rzekła:
— Ja mam tylko dwa soldy... Złóżmy się na niego!
— I ja mam także dwa soldy — powiedziała inna, czerwono ubrana. — Może się u wszystkich znajdzie ze trzydzieści...
I zaraz zaczęły się zwoływać:
— Amelka! Ludka! Anulka!... Daj no solda!... Kto Kto ma solda?... Dawajcie no tu soldy!...
Kilka z nich miało po parę soldów na kwiaty, na kajety. Mniejsze oddawały swoje groszaki. Wtedy ta z niebieskim piórkiem zebrała wszystko i głośno liczyła: — ...Ośm, dziesięć, piętnaście! — Ale nie stało więcej. Wtem podeszła największa z nich wszystkich, że prawie mogła ujść za nauczycielkę, i dała pół lira, a dziewczęta zaczęły chwalić i dziękować.
Ale brakowało jeszcze pięciu soldów.
— Idą teraz te z czwartej... Te mają! — rzekła jedna.
Jakoż przyszły te z czwartej i posypały się soldy. Wszystkie zaczęły się cisnąć do biedaka. Pięknie było patrzeć na tego małego kominiarczyka, w pośrodku tych jasnych sukienek, tych fruwających wstążek, piórek... Już dawno zebrało się trzydzieści soldów, ale dziewczątka jeszcze dokładały, a te najmniejsze, którym jeszcze nie dawano pieniędzy w domu, przepychały się pomiędzy dużymi, dając mu parę kwiatków, żeby tylko i od nich coś było.
A wtem wyszła odźwierna wołając głośno: