Tylko przez te dwa dni świąt nie byłem w szkole, a już mi było tęskno do mego drogiego Garrone! Im bliżej go poznaję, tym więcej go kocham; a nietylko ja, ale wszyscy koledzy wyjąwszy tych dryblasów, co nad innymi chcą przewodzić, a on im nie daje. Więc niech tylko jaki duży rękę na małego podniesie, to mały zaraz krzyczy: — Garrone! Garrone! — a duży umyka.
Ojciec Garronego jest maszynistą na kolei. On sam, biedak, późno zaczął chodzić do szkoły, bo przez parę lat był chory. Najwyższy jest i najmocniejszy z całej naszej klasy. Ławkę jak nic podniesie jedną ręką. — Zawsze ma w kieszeni partykę chleba, pojada raz wraz, ale że jest bardzo dobry, o co go tylko poprosić, o ołówek, o gumę, o papier, o scyzoryk — wszystko zaraz pożyczy albo da. W szkole nie śmieje się, nie gada, tylko siedzi nieruchomo w ławce, trochę dla niego przyciasnej, z pochylonymi plecami i głową wtuloną w ramiona; a gdy na niego spojrzę, uśmiecha się do mnie mrużąc oczy, właśnie jakby chciał powiedzieć: — No i cóż, Henryku, będziemy przyjaciółmi? — Śmiać mi się chce, bo na swój duży wzrost ma wszystko to za krótkie, to za wąskie: kurtkę, majtki, mankiety; kapelusz ledwo że na czubku głowy, grube buty, a krawat ściśnięty jak postronek. Drogi Garrone! Dosyć raz na niego spojrzeć, żeby go pokochać!
Strona:PL Edmondo de Amicis - Serce.djvu/039
Ta strona została uwierzytelniona.
Mój przyjaciel Garrone.
4 piątek.