Strona:PL Edmondo de Amicis - Serce.djvu/047

Ta strona została uwierzytelniona.

i wziąwszy naręcze drzewa zaczął recytować pośpiesznie z pamięci:
— Nazywamy koniugacjami słowa te odmiany, jakim ono podlega według liczby i osoby... — po czym cisnąwszy drzewo na kupę: — i według czasu, do którego się odnosi działanie...
Wtem odwrócił się ku wozowi po nową wiązkę i kończył: — ...oraz według sposobu, jakim się działanie wykonywa.
Poznałem! Była to lekcja gramatyki na jutro zadana.
— Co chcesz? — zawołał Coretti. — Korzystam z czasu jak mogę. Ojciec mój poszedł po zakupna ze służącym, matka chora, więc sam znoszę drzewo, a tymczasem powtarzam gramatykę. Trudna lekcja dziś wypadła... Nie mogę jakoś wbić jej sobie w głowę! — Tu zwrócił się do woźnicy: — Ojciec powiedział, że o siódmej tu będzie i wtedy wam zapłaci.
Wóz odjechał.
— Wejdź na chwilę do naszego sklepu! — rzekł do mnie Coretti.
Wszedłem. Była to duża izba, pełna wiązek drzewa i chrustu; z prawej strony od wejścia stała waga.
— Ciężki był dziś dzień — zaczął żywo Coretti. — Powiadam ci, że musiałem odrabiać lekcje po kąseczku, po tycim... Ledwom zaczął pisać zadanie, przybyli ludzie kupować. Ledwom się zabrał znowu do roboty, aż ci masz, zajeżdża ten z wozem. Dziś rano byłem już dwa razy na placu Weneckim, tam gdzie jest targ drzewny. Nóg nie czuję, powiadam ci, a ręce, jakby mi popuchły... — Tak mówiąc podmiatał wielkim miotliskiem zeschłe liście i wióry, które zaścielały kamienną podłogę izby.
— A gdzież ty odrabiasz lekcje? — spytałem ciekawie.