Strona:PL Edmondo de Amicis - Serce.djvu/057

Ta strona została uwierzytelniona.

chciał gładki kij zrobić. Z otwartego okna domku powiewał szeroki trójkolorowy sztandar, ale wewnątrz nie było nikogo. Zapewne mieszkańcy wywiesiwszy chorągiew uciekli w obawie przed Austriakami.
Ujrzawszy kawalerzystów, chłopiec odrzucił gałąź i zdjął czapkę. Był to piękny chłopczyna z ogorzałą twarzą, z dużymi niebieskimi oczyma, z jasnymi długimi włosami, a przez otwartą koszulę widać było nagie jego piersi.
— Co ty tu robisz? — zapytał oficer zatrzymując konia. — Dlaczego nie uciekłeś razem z rodzicami?
— Ja nie mam rodziców — odrzekł chłopczyna. — Jestem podrzutkiem, sierotą, co mi kto każe, to robię, a zostałem tutaj, żeby widzieć wojnę.
— A nie widziałeś ty Austriaków?
— Nie. Od trzech dni nie widziałem.
Oficer pomyślał chwilę, zeskoczył z konia, i zostawiając swoich żołnierzy jak byli, zwróconych w stronę nieprzyjaciela, wszedł do domu, a stamtąd wydrapał się na dach. Dom był niski. Z dachu widać było tylko mały kawałek najbliższej okolicy.
Oficer znów myślał przez chwilę patrząc to na otaczające domek drzewa, to na swoich żołnierzy, po czym nagle zapytał chłopca:
— Słuchaj, bąku! Masz ty dobre oczy?
— Ja? — odrzekł malec. — Ja o wiorstę wróbla dojrzę...
— A potrafiłbyś wyleźć na czubek tego drzewa?
— Na czubek tego drzewa? Ja?... Za pół minuty wylezę!
— A umiałżebyś mi powiedzieć, co stamtąd widać? O tam! Chmury kurzawy, błyszczące bagnety, konie?...
— Co bym zaś nie miał umieć.
— A co chcesz za tę usługę?