— Wstrzymaj się jeszcze z sądem o tym chłopcu — rzekł mi. — Prawda, ma on brzydką pasję, ale ma i serce.
· | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · |
Byłem wczoraj na spacerze w alejach Riven z Vatinim i z jego ojcem. Przechodząc przez ulicę Wielkozłotą zobaczyliśmy Stardiego, tego co to daje kuksy, gdy mu się przeszkadza w szkole. Stał jak trup przed oknem księgarni, z oczyma wlepionymi w kartę geograficzną, i kto wie odkąd już tam stał, bo on się i na ulicy uczy. Ledwo że nam się odkłonił, ten parobas.
Vatini był ślicznie ubrany i nawet zanadto wystrojony. Miał safianowe buciki czerwono wyszyte, haftowaną kurtkę z jedwabnymi potrzebami, biały filcowy kapelusik i zegarek. A jak się pysznił! Ale mu tym razem na złe próżność wyszła.
Przebiegłszy kawał alei i zostawiwszy daleko za sobą ojca jego, który szedł powoli, zatrzymaliśmy się przy kamiennej ławce, obok jakiegoś skromnie ubranego chłopca, który zdawał się być zmęczony i wypoczywał ze schyloną głową. Jakiś pan, który pewno był jego ojcem, chodził tam i napowrót pod drzewem i czytał gazetę. Usiedliśmy. Vatini usiadł między mną a chłopcem. I zaraz przypomniał sobie, że jest wystrojony i chciał, żeby go ten chłopiec podziwiał i żeby mu zazdrościł, podniósł więc nogę i rzekł do mnie:
— Widziałeś moje buciki węgierskie?
Nie tyle mu o mnie szło, tylko żeby ten drugi patrzał. Ale chłopiec ani spojrzał nawet. Więc spuścił nogę i pokazując jedwabne szamerowanie swojej kurtki rzekł spojrzawszy spod oka w stronę chłopca, że mu