Strona:PL Edmondo de Amicis - Serce.djvu/072

Ta strona została uwierzytelniona.

przyszedł — bo miał pełną gębę śniegu, nie śmiał wypluć, nie mógł połknąć i stał tak dusząc się i nie mogąc przemówić ni słowa. I nauczycielki wybiegły z klas pędem, śmiejąc się i żartując. Moja nauczycielka z pierwszej wyższej biegła biedaczka wśród śnieżycy zakrywszy twarz zieloną swoją woalką, mocno kaszląc. A tymczasem ze sto dziewcząt wyleciało z żeńskiego oddziału i piszcząc z uciechy pędziło po tym białym dywanie, a nauczyciele i pedele wszyscy krzyczeli.
— Do domu! do domu!
Ale widziałem dobrze, że i sami łykali śnieg garściami, bieląc sobie wąsy i brody, i sami śmiali się z tych awantur, któreśmy wyprawiali witając zimę.

∗             ∗

Witacie zimę... Ale przecie są dzieci, które nie mają ani płaszczów, ani butów, ani ognia w domu. — I takich są tysiące, którzy idą w dzień mroźny daleko ze wsi do szkoły niosąc w odmrożonych do krwi rękach kawałek drzewa, żeby ogrzać szkolną izbę. I setki szkół są jakby zagrzebane w śniegu, szare i nagie jak piwnice, gdzie dzieci duszą się od dymu, a zębami od zimna szczękają, z przerażeniem patrząc na te białe płatki, które sypią się bez końca a sypią zawiewając drogi i chaty dalekie, grożąc w górach lawiną śmiertelną...
Witacie zimę, chłopcy! Pamiętajcież, że jest tysiące dzieci, którym ona przynosi nędzę i śmierć z sobą.
Twój ojciec.

· · · · · · · · · · · · · · · · · · · ·