— Tej nocy już będę spał. Nie wstanę.
Zaledwie jednak wybiła dwunasta, zamiast powziąć odważnie to postanowienie, uczuwał wyrzuty. Zdawało mu się, że leżąc tak w łóżku uchybia jakiemuś ważnemu obowiązkowi, że wprost wydziera tego lira ojcu i rodzinie.
I wstawał cicho, i myślał, że przecież którejkolwiek nocy ojciec obudzi się i na pisaniu go zastanie; że spostrzeże się przecie kiedyś przeliczywszy z wieczora napisane przez siebie opaski, a tak wyda się i skończy naturalnie wszystko, samo przez się, bez jego przyczynienia, bez tego aktu woli, do którego nie miał dosyć siły. I tak ciągnęło się dalej.
Aż pewnego dnia, ojciec wyrzekł jakby naumyślnie słowa, które zdecydowały chłopca ostatecznie. Było to tak: Matka popatrzyła na Julka, a że jej się zdawał jeszcze bledszy, jeszcze mizerniejszy niż zwykle, rzekła:
— Julku, tyś chory, dziecko!... — I zwróciwszy się do ojca dodała: — Julek musi być chory. Zobacz tylko jaki blady! Julku mój drogi, co tobie?
Ale ojciec rzucił tylko raz okiem na niego i rzekł:
— Kto ma złe sumienie, ten nie może być zdrów. Nie było tak dawnymi czasy, kiedy był pilnym uczniem i kochającym synem.
— Ależ on chory! — zawołała matka.
— Nic mnie to już nie obchodzi — odpowiedział ojciec.
A biednemu chłopczynie, gdy usłyszał te słowa, zdawało się, że mu utkwił nóż w sercu. Ach, nie zniesie tego już dłużej! Nie może! Ojciec jego... ten ojciec, który drżał dawniej, kiedy chłopak zakaszlał tylko... Nie kocha go już więc... Nie ma się co łudzić. Umarł więc w sercu swego ojca... — Ach nie! ojcze! — rzekł sobie chłopiec ze ściśniętym jakąś śmiertelną bojaźnią sercem — teraz
Strona:PL Edmondo de Amicis - Serce.djvu/087
Ta strona została uwierzytelniona.