Strona:PL Edmondo de Amicis - Serce.djvu/107

Ta strona została uwierzytelniona.

którego w ławce; i sobie i innym obrzyna guziki od ubrania i gra w nie; jego książki i kajety są brudne, obdarte, porozrywane, linia cała w zęby, pióra pogryzione, paznoknie czarne, ubranie wyplamione i podarte w bójkach codziennych.
Powiadają, że jego matka straciła zdrowie ze zmartwienia z nim; że go ojciec już trzy razy z domu wypędzał; żal mi ich bardzo! Matka przychodzi czasem dowiedzieć się o synu, ale zawsze płacząc odchodzi.
Jak on może być dobry, kiedy nikogo nie kocha. Nie cierpi szkoły, nie cierpi nauczyciela, nie cierpi kolegów. Nauczyciel udaje czasem, że nie widzi jego łotrostw, a ten, zamiast się zawstydzić, jeszcze gorszy wtedy. Próbował z nim nauczyciel dobrocią, to się tylko ten niegodziwiec wyśmiał z niego; próbował gniewem, zwymyślał go strasznie, to twarz sobie rękami zakrył, i wszyscyśmy myśleli, że płacze, a on pękał ze śmiechu. Był raz na trzy dni wydalony ze szkoły, to wrócił jeszcze zuchwalszy, jeszcze bardziej rozpuszczony.
Mówi kiedyś do niego Derossi:
— Dajże już raz spokój! Widzisz przecie, że nauczyciel się martwi, że cierpi przez ciebie.
A on na to;
— Cicho bądź, bo ci gwoździem brzuch rozwalę!
Aż się doczekał, że go dziś rano jak psa wypędzili.
Było tak. Kiedy nauczyciel dawał Garronemu brulion „Sardyńskiego doboszyka“ (bo taki ma tytuł miesięczne opowiadanie na styczeń) do przepisania, Franti rzucił na podłogę petardę, która pękła z takim hukiem jak strzał z karabina. Zatrzęsła się cała klasa, a nauczyciel zerwał się i krzyknął:
— Franti! Precz ze szkoły!
— To nie ja! — odrzekł niegodziwiec i śmiał się bezczelnie.