Strona:PL Edmondo de Amicis - Serce.djvu/122

Ta strona została uwierzytelniona.

— O, panie dyrektorze, uczyń mi tę łaskę, zmiłuj się, weź chłopca napowrót do szkoły! Już od trzech dni jest w domu, ukrywałam go dotąd jak mogłam. Ale niechby się, Boże zachowaj, ojciec miał dowiedzieć o wszystkim, zabiłby go chyba. Miej litość, panie, bo już sama nie wiem, co mam robić! Życie moje w ręku twoim, panie!...
Dyrektor usiłował wyprowadzić biedną matkę z klasy, ale nie chciała wstać gorzko płacząc i prosząc za synem.
— O, gdybyś wiedział, panie, ile już wycierpiałam z tym chłopcem, miałbyś litość nade mną nieszczęsną! Przebacz mu ten raz jeszcze, ten raz jedyny! Byłby z kamienia chyba, gdyby się poprawić nie miał... Niedługo już mego życia, panie. Śmierć mam w sobie... a tak pragnęłabym widzieć przed śmiercią, że się poprawił... — tu wybuchnęła płaczem — bo to przecież moje dziecko, bo kocham go, bo umarłabym w rozpaczy... Przyjmij go, panie, ten raz jeszcze, żeby się nie stało nieszczęście... uczyń to dla bolejącej matki...
I łkając zakryła oczy rękami.
A Franti stał ze spuszczonym wzrokiem, nieruchomy.
Spojrzał na niego dyrektor, postał chwilę, jakby się namyślał, a potem rzekł:
— Franti, idź na swoje miejsce.
Wtedy kobieta odjęła ręce od twarzy, pocieszona, i zaczęła dziękować nie pozwalając dyrektorowi przyjść do słowa, a zwróciwszy się ku wyjściu mówiła jedno przez drugie ocierając oczy.
— Synu, pamiętaj, dziecko! Przebaczcie mu wszyscy! Jeszcze raz dzięki, panie dyrektorze, żeś się zmiłował nad nim... Sprawiaj się dobrze, synu! Bądźcie zdrowi,