Strona:PL Edmondo de Amicis - Serce.djvu/123

Ta strona została uwierzytelniona.

chłopcy! Dziękuję! Do widzenia, panie nauczycielu! Darujcie biednej matce...
I spojrzawszy raz jeszcze błagalnie na syna od progu, wyszła zbierając w ręku szal, który z niej opadł, blada, pochylona, z trzęsącą się głową, a gdy schodziła ze schodów, słyszeliśmy jej głuchy, ciężki kaszel.
Wtedy spojrzał dyrektor w twarz chłopca i wśród milczenia całej klasy rzekł głosem, od którego wszyscyśmy zadrżeli.
— Franti! Zabiłeś matkę swoją.
Więc wszystkie oczy zwróciły się ku Frantiemu. A ten niegodziwiec się uśmiechał...

· · · · · · · · · · · · · · · · · · · ·



Nadzieja.
29. niedziela.

...Pięknie to było z twej strony, Henryku, żeś się rzucił matce na szyję, wróciwszy z lekcji religii. Istotnie! Usłyszałeś od nauczyciela wielkie i pocieszające słowa! Bóg, który nas sobie rzucił w objęcie, nigdy nas już nie rozłączy, synu! Gdy będę umierała, gdy i ojciec twój będzie umierał, nie wyrzeczemy do ciebie tych strasznych słów rozpaczy: Już cię nigdy więcej nie zobaczę! Bo my się zejdziemy, bo się zobaczymy w innym, nowym życiu, w którym ten, co tu cierpiał, pocieszony będzie, a kto miłował na ziemi, odnajdzie drogie sobie duchy, w świecie, gdzie nie ma winy, ni płaczu, ni śmierci.
Na to wszakże nowe, lepsze życie zasłużyć trzeba. Słuchaj, dziecko! Każdy twój dobry czyn, każde poru-