Strona:PL Edmondo de Amicis - Serce.djvu/135

Ta strona została uwierzytelniona.

— Twoje! — powtórzyłem. — Daruję ci to!
A on obrócił wtedy zadziwione oczy na mego ojca i na moją matkę, a potem zapytał.
— Ale dlaczego?...
Więc ojciec mój rzekł:
— Henryk daje ci to dlatego, że jest twoim przyjacielem, że cię kocha i że chce tym sposobem uczcić twój medal, drogi chłopcze!
Ale on nie mogąc wyjść ze zdumienia rzecze nieśmiałym głosem:
— I... mogę to zabrać... do domu?
Więc my wszyscy:
— Naturalnie, że możesz! Prosta rzecz, że możesz!
Ale kiedy do odejścia przyszło, był już na progu, a jeszcze nie śmiał wyjść z tym wszystkim. A jaki był rozczulający w tym wahaniu i jaki szczęśliwy! Z dziesięć razy przynajmniej powtórzył swoje „przepraszam“, a usta jego drżały i uśmiechały się razem.
Garrone pomógł mu zawinąć cały pociąg w chustkę, a gdy się schylił, zachrobotały obwarzanki, którymi miał wypchane kieszenie.
— Przyjdź kiedy do kuźni — rzekł mi na odchodnym Precossi. — Zobaczysz jak mój ojciec pracuje! Dam ci też gwoździ...
Tymczasem mama przypięła do kurtki Garronego bukiecik, żeby go zaniósł w jej imieniu swojej matce. A Garrone swoim grubym głosem rzekł:
— Dziękuję! — I nawet brody nie podniósł od piersi. Ale w jego wzroku błyszczała dusza piękna i szlachetna.

· · · · · · · · · · · · · · · · · · · ·