Był to mularczyk, blady i cały drżący. Niezawodnie musiał myśleć o swoim ojcu. I pomyślałem także zaraz o nim. Ja przynajmniej siedząc w szkole mogę być spokojny, bo wiem, że mój ojciec jest w domu i pisze przy swoim biurku, z dala od wszelkiego niebezpieczeństwa; ale iluż to moich kolegów drżeć musi wiedząc, że ojcowie ich pracują w tymże czasie na najwyższych rusztowaniach, albo w pobliżu rozpędzonych kół jakiejś maszyny, i że jeden ruch, jeden krok fałszywy może ich o śmierć przyprawić. Zupełnie jakby byli synami żołnierzy bijących się na wojnie.
Mularczyk tymczasem patrzył, patrzył i drżał coraz mocniej; spostrzegł to mój ojciec i rzekł:
— Idź do domu, chłopcze! Idź prędko do ojca, przekonaj się, że jest zdrów i cały. Idź, dziecko!
I mularczyk poszedł zwolna, oglądając się za każdym krokiem.
Ale tłum poruszył się znowu, a nieszczęśliwa kobieta przy noszach wołała rozdzierającym głosem:
— Nie żyje! Umarł! Nie żyje!
— Ale żyje! Nie umarł! Nie! — mówili ludzie, żeby ją pocieszyć. Wszakże kobieta nie zważała targając włosy w rozpaczy.
Wtem usłyszałem głos oburzony:
— Śmiejesz się? — i w tej samej chwili zobaczyłem jakiegoś pana z brodą, który patrzył prosto w twarz Frantiego, a Franti uśmiechał się jeszcze.
Wtedy pan z brodą zrzucił mu laską czapkę z głowy i krzyknął:
— Odkryj głowę, hultaju, kiedy niosą ranionego na polu pracy!
A tłum oddalił się już i widać było w pośrodku ulicy długą smugę krwawą...
· | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · |