czoła i zadał kilka pytań siostrze miłosierdzia, która odpowiedziała:
— Wszystko jak było...
Wtedy lekarz zamyślił się, po czym rzekł:
— Jeszcze to samo trzeba robić dalej...
Tu chłopiec odważył się i zapytał drżącym głosem i z twarzą zalaną łzami:
— Co jest mojemu ojcu?
— Uspokój się, dziecko! — rzekł doktór kładąc mu znowu rękę na ramieniu. — Ojciec twój ma różę w twarzy. Niebezpieczna to rzecz, ale jest jeszcze nadzieja. Pilnuj go. Zostań przy nim. Twoja obecność ulgą jest dla niego.
— Ale kiedy mnie ojciec nie poznaje! — zawołał chłopiec zrozpaczonym głosem.
— Ale cię pozna. Nie bój się! Może cię jutro pozna. Miejmy nadzieję i bądź dobrej myśli.
Chłopiec chciałby się jeszcze o niejedno zapytać, ale nie śmiał. Tymczasem lekarz poszedł dalej, a on rozpoczął swoje czuwanie przy chorym.
Nie mogąc wiele pomóc poprawiał mu kołdrę, dotykał delikatnie jego ręki, opędzał go z much, pochylał się nad nim za każdym stęknięciem, a kiedy siostra dawała choremu napój lub lekarstwo, odbierał od niej szklankę, łyżeczkę, albo też je podawał.
Zdarzało się, że chory otwierał oczy i patrzył na niego; ale nie dał dotąd żadnego znaku, że go poznaje, chociaż spojrzenie jego zatrzymywało się na nim coraz dłużej, zwłaszcza gdy chłopiec płacząc chusteczką oczy zakrywał.
I tak przeszedł dzień pierwszy.
Noc przespał chłopczyna skulony na dwóch zestawionych w kącie sali krzesłach, a ledwo rozedniało, znów się zabrał do swojej posługi przy ojcu.
Strona:PL Edmondo de Amicis - Serce.djvu/150
Ta strona została uwierzytelniona.