Strona:PL Edmondo de Amicis - Serce.djvu/152

Ta strona została uwierzytelniona.

pomiędzy nadzieją, która mu dodawała siły, a zwątpieniem, które mu mroziło serce.
Ale piątego dnia uczyniło się choremu nagle gorzej.
Doktor przyszedł, popatrzał i zwiesił głowę, jakby chciał rzec, że wszystko skończone, a chłopczyna padł na stołek wybuchając łkaniem.
Wypłakał się biedak, po czym rozmyślać począł. Pocieszała go rzecz jedna. Bo przy pogorszeniu tym nawet zdawało mu się, że chory jest jakby przytomniejszym. Coraz bardziej patrzył na chłopca, z coraz widoczniejszym rozrzewnieniem; ani lekarstwa, ani napoju nie chciał brać, jak tylko od niego, i coraz częściej poruszał z wysiłkiem usta, jakby chciał przemówić, a nieraz czynił to tak wyraźnie, że syn chwytał jego rękę, podniecony nagłą otuchą, i wołał radośnie:
— Tatusiu! Drogi tatusiu! Niedługo już będziesz zdrowy! Wrócimy na wieś, do domu, do mamy!... Będziemy się cieszyli wszyscy! Niedługo!... Niedługo!...
Była czwarta z południa, kiedy właśnie w takim przystępie rozczulenia i radosnej nadziei chłopiec posłyszał nagle u najbliższych drzwi sali kroki ciężkie i silny głos, który mówił.
— Żegnam siostrę!
Były to tylko dwa słowa, a przecież chłopiec drgnął cały, a głos mu zamarł w piersiach.
W tejże chwili wszedł do sali człowiek z dużym zawinięciem w ręku, a za nim weszła zakonnica.
Chłopiec krzyknął przenikliwie, porwał się, lecz jakby wrósł w ziemię. Człowiek obejrzał się, popatrzył przez chwilę i krzyknąwszy gwałtownie: — Szymuś! — rzucił się ku niemu. Malec padł w ramiona ojca łkając, bez tchu prawie.
Zakonnice, dozorcy, asystenci zbiegli się i stali zdumieni. Chłopiec nie mógł przemówić ni słowa.