— Mój Szymuś! Mój Szymuś! — powtarzał ojciec, i patrzał nie rozumiejąc na łóżko chorego, i znów syna ściskał i całował. — Powiedzże mi — rzekł wreszcie — co to wszystko znaczy? Przecież ciebie zaprowadzili do innego łóżka! A ja sypiać po nocach nie mogłem, bo tu matka pisze: Posyłam go, a ciebie nie ma i nie ma. Odkądżeś ty tutaj, chłopcze?... Jak się to stać mogło?... A ja ledwom się wygrzebał!... Ale teraz, ho! ho!... A mama? A Kostusia? A braciszek? Jakże się mają?... Ale po co my tu jeszcze w szpitalu! Pójdźmy, chłopcze! Jezus, Mario! Ktoby to powiedział!...
Nareszcie chłopiec ochłonął i opowiedział na prędce o domu, o rodzinie, po czym rzekł:
— Jakim ja szczęśliwy! Jaki szczęśliwy! Jakże to smutne dnie były! Jakie ciężkie! — I znowu całował ojca oderwać się od niego nie mogąc. Ale jednak nie ruszał się z miejsca.
— No to pójdźmy! — rzekł ojciec. — Jeszcze tej nocy zajdziemy do domu. Pójdź!
I wziął chłopca za rękę.
Chłopiec odwrócił głowę i na chorego patrzał.
— No! Idziesz czy nie idziesz? — zapytał ojciec zdziwiony.
Chłopiec raz jeszcze na chorego spojrzał, a ten w tymże momencie otworzył oczy i też na chłopca patrzył. A wtedy potok słów rzucił się chłopcu do ust z głębi duszy:
— Nie, tato! Zaczekaj... Nie mogę... Nie mogę... Ten starzec, widzisz... Od pięciu dni jestem przy nim. Ciągle patrzy na mnie... Myślałem, że to ty... Pokochałem go. Widzisz jak patrzy na mnie... Dawałem mu pić, byłem ciągle przy nim... On bardzo chory... Miej cierpliwość, tato! Ja nie wiem... Ja nie mogę... Ja nie mam serca odejść tak od niego... Zostawić... Jutro do domu wrócę...
Strona:PL Edmondo de Amicis - Serce.djvu/153
Ta strona została uwierzytelniona.