Strona:PL Edmondo de Amicis - Serce.djvu/154

Ta strona została uwierzytelniona.

Trochę jeszcze pobędę przy nim tutaj. Widzisz jak patrzy ciągle... Nie wiem kto jest, ale gdyby tak umarł... sam miałby żal do mnie... Pozwól mi zostać przy nim, tato, pozwól!...
— Dzielny malec! — zawołał asystent.
A ojciec stał, niepewny co czynić, patrząc to na syna, to znów na chorego.
— Co to za jeden? — zapytał wreszcie asystenta.
— Wieśniak, jak i wy. Tak samo jak wy wracał z wędrówki, i tegoż dnia do szpitala zapisany został. Przynieśli go bezprzytomnego. Nie przemówił dotąd. Może i on ma gdzieś rodzinę, dzieci. Może mu się zdawało, że wasz chłopiec to jedno z dzieci jego.
A gdy tak mówił asystent, chory patrzył na chłopca wytężonym wzrokiem.
— To zostań! — rzekł ojciec do Szymusia.
— Nie na długo już... — szepnął z cicha asystent.
— Zostań! — powtórzył ojciec. — Masz dobre serce, chłopcze! Ja zaraz idę do domu, żeby pocieszyć jak najprędzej matkę. Masz tu talara na swoje potrzeby. Bądź zdrów! Bądź zdrów, dobre dziecko!
Uściskał go, popatrzył na niego z rozrzewnieniem, raz jeszcze ucałował go w czoło i poszedł.
Chłopiec zbliżył się do łóżka, a chory patrzący dotąd niespokojnie zdawał się uciszać w uczuciu błogości i pociechy.
Tak tedy Szymuś powrócił do swego zajęcia dozorcy nieznanego starca, nie płacząc już, ale z tą samą baczną tkliwością, z tym samym wytrwaniem co i przedtem. I znowu poprawiał mu kołdrę, znowu głaskał jego rozpaloną rękę i słodkimi słowy pocieszał go, dodawał odwagi. I tak go pilnował przez dzień ten cały i na tę noc przy łóżku jego pozostał, i przez dzień następny.
Ale choremu było coraz gorzej. Twarz jego posi-