Strona:PL Edmondo de Amicis - Serce.djvu/156

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie mam ci co dać, dziecko! — rzekła — Weź chociaż te kwiatki na pamiątkę ze szpitala.
— Dziękuję! — odpowiedział, biorąc bukiecik jedną ręką a drugą ocierając oczy. — Ale ja mam tak daleko iść, że zgubiłbym go w drodze...
I rozwiązawszy kwiateczki posypał je po łóżku, przy którym stali, mówiąc:
— Zostawię je memu biednemu zmarłemu...
I zaraz żegnać się począł.
— Dziękuję, siostro! Dziękuję, panie doktorze!
Wtem zwrócił się do zmarłego:
— Żegnam cię... — i urwał szukając w myśli jakby go tu nazwać.
A wtedy, wprost z serca przyszło mu na usta słodkie imię, którym go przed pięciu dniami w łzach witał...
— Żegnam cię, biedny tatusiu!
I wziął swoje zawiniątko pod pachę i wolnym krokiem wyszedł ze szpitalnej sali.
Świtało.

· · · · · · · · · · · · · · · · · · · ·



W kuźni.
18. sobota.

Precossi przyszedł mi przypomnieć wczoraj, żebym obejrzał ich kuźnię, która jest w tej samej ulicy, na której mieszkamy. Więc dziś wychodząc z ojcem ze szkoły wstąpiliśmy tam na chwilę. Ale kiedyśmy się zbliżyli, spostrzegłem, że z kuźni wybiega pędem Garoffi, ze sporą paczką w ręku przytrzymując poły wielkiego płaszcza, pod którym towary swoje zazwyczaj ukrywa.
— Ach, wiem teraz skąd bierze te żelazne opiłki