Strona:PL Edmondo de Amicis - Serce.djvu/161

Ta strona została uwierzytelniona.

u ogonów, chodził na rękach trzymając nogi w powietrzu, zwijał się jak skra, śpiewał, śmiał się, zajmował sobą wszystkich, z tą swoją śliczną, smagłą twarzyczką; a ojciec jego, który miał kurtkę czerwoną, białe skórzane spodnie, buty z cholewami i szpicrutę w ręku, też patrzył na pajacyka, ale był smutny.
Mój ojciec posmutniał także, a gdy się do nas zbliżył pan Delis, który jest malarzem, tak do niego mówił:
— Biedni ludziska, zabijają się tą pracą, a tak mało zarobić mogą! Taka pustka! A to maleństwo takie miłe! Żeby to można coś uczynić dla nich?
Malarz pomyślał i rzekł:
— Napisz o nich co ładnego do gazety, jak to ty potrafisz. Opowiesz śliczne rzeczy o pajacyku, a ja zrobię portrecik jego. Gazetę wszyscy czytają i przynajmniej raz ludzie się tu zlecą!
I tak zrobili. Mój ojciec napisał artykuł pełen ślicznych żarcików i tak piękny, że aż się płakać chciało, i opowiedział w nim wszystko, cośmy widzieli z okna, i jaki ten mały jest miły, i jak go zobaczyć warto; a pan malarz naszkicował portrecik, bardzo podobny i ładny, i gazeta wszystko to wydrukowała w sobotę wieczorem.
Istotnie, na niedzielne widowisko przybyły tłumy.
Na afiszu było wydrukowane: „Przedstawienie na benefis pajacyka“.
Tak go nazwali, jak ojciec mój w gazecie. Cyrk był napchany, wiele osób trzymało w ręku gazetę i pokazywało ją „pajacykowi“, który był uszczęśliwiony, śmiał się i chodził od widza do widza.
Pomyśleć tylko! Jeszcze żaden dziennik tak go nie uhonorował, a i kasa była pełna. Ojciec mój siedział obok mnie. Między publicznością spostrzegłem dużo znajomych. Nauczyciel gimnastyki stał w pobliżu drzwi, którymi wprowadzano konie; ten sam, co to jeszcze pod