Strona:PL Edmondo de Amicis - Serce.djvu/163

Ta strona została uwierzytelniona.

Trzymałem i ja przygotowane dwa soldy, ale gdy doszedł do mnie, spojrzał, usunął kapelusz za siebie i posunął się dalej. Było mi to przykro. Za cóż on mnie, pomyślałem, omija? A widowisko tymczasem się skończyło.
Właściciel dziękował publiczności, a wszyscy wstali i zaczęli się cisnąć do wyjścia. Zagarnięty tłumem znalazłem się już blisko drzwi, kiedy mnie ktoś trąci! w rękę.
Odwróciłem się, to pajacyk z tą swoją miłą twarzyczką, z tymi lokami czarnymi, uśmiechał się do mnie trzymając pełne rączęta cukierków. Wtedym zrozumiał.
— Czy nie chciałbyś przyjąć od pajacyka tych cukierków?
Skinąłem głową i z nastawianych dłoni wziąłem trzy czy cztery.
— No, to weź jeszcze w dodatku całusa...
— Dawaj dwa! — i przychyliłem ku niemu twarzy.
Otarł sobie rękawem umączone usta, objął mnie ramieniem za szyję i wycisnąwszy dwa głośne pocałunki na moich policzkach rzekł:
— Jeden tobie, a drugi twemu tatusiowi!

· · · · · · · · · · · · · · · · · · · ·



Ostatni dzień karnawału.
2. wtorek.

Widzieliśmy dziś w czasie pochodu masek bardzo smutną scenę. Dobrze się skończyła, ale mogło być wielkie nieszczęście.
Na placu św. Karola (San Carlo), który cały był przystrojony w festony białe, żółte i czerwone, zebrało się mnóstwo ludzi. — Kręciły się tam różnobarwne maski, przeciągały wozy złocone, obwieszone chorągwiami,