Strona:PL Edmondo de Amicis - Serce.djvu/166

Ta strona została uwierzytelniona.

— Macie tu swoją małą! — rzekł pan i ucałowawszy dziewczynkę podawał ją matce. Kobieta chwyciła dziecko jak furia. Ale jedna z rączek maleńkiej nie mogła się przez chwilkę wyplątać z wstążek i koronek pana, który zdjąwszy z palca brylantowy pieścień, włożył go szybkim ruchem na paluszek dziecka i rzekł:
— Masz! Będziesz miała na zaręczyny!
Matka podniosła głowę i stała jak wryta, a tłum widzów zaczął bić brawo. Wtedy Pan włożył szybko maskę, towarzysze jego podjęli na nowo nutę francuskiej piosenki, a wóz wśród okrzyków i oklasków zwolna się oddalił.

· · · · · · · · · · · · · · · · · · · ·



Mali niewidomi.
24. czwartek.

Nauczyciel bardzo jest chory. Przysłał na swoje miejsce tego z czwartej klasy, który był dawniej nauczycielem w Instytucie niewidomych, a jest najstarszy ze wszystkich i tak siwy, że zupełnie jakby miał perukę z bawełny i jeszcze tak jakoś szczególnie mówi, że to jak gdyby śpiewał zwolna ogromnie smutną i melancholijną pieśń. Jest wszakże bardzo dobry i bardzo uczony. Zaledwie do klasy wszedł i zobaczył jednego z uczniów z zawiązanym okiem, zaraz się do niego zbliżył i zapytał, co mu jest w to oko?
— Szanuj, chłopcze, wzrok! Strzeż oczu! Dbaj o nie! — mówił mu dowiedziawszy się, że to nic wielkiego.
A wtedy Derossi zapytał:
— Czy to prawda, panie nauczycielu, że pan uczył niewidomych chłopców?
— Prawda. I przez długie lata.