gły ruch, jakby chciał Derossiego objąć za szyję. Ale nie śmiał widać i dotknąwszy tylko jego ślicznych, jasnych włosów, poniósł potem rękę swoją do ust i ucałował ją patrząc na chłopca mokrymi od łez oczyma, jakby mu powiedzieć chciał, że to dla niego jest ten pocałunek.
Po czym wziął syna za rękę i odszedł szybkim krokiem.
· | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · |
Ten chłopczyk, kolega mego brata z wstępnej, ten co to mieszkał w tym samym korytarzu co i zieleniarka, umarł. Panna Delcati, moja dawna nauczycielka, przyszła powiedzieć o tym nauczycielowi w sobotę po południu, a Garrone i Coretti oświadczyli zaraz, że pomogą trumnę nieść.
Był to bardzo pilny chłopczyna; w przeszłym tygodniu jeszcze dostał medal; i dobry bardzo; ogromnie mego brata lubił i podarował mu raz skarbonkę. Moja matka zawsze go pieściła spotkawszy. Nosił czerwoną sukienną czapeczkę, w której wyglądał jak czerwony grzybek.
Ojciec jego jest tragarzem na kolei.
Wczoraj, w niedzielę, o w pół do piątej po południu, poszliśmy tam do nich do domu, żeby go odprowadzić do kościoła. Mieszkają na parterze. W podwórzu zastaliśmy już dużo chłopców z wstępnej wyższego oddziału, z matkami. Trzymali palące się świece. Było także pięciu czy sześciu nauczycieli i kilku sąsiadów.
Panna Delcati i ta młodsza nauczycielka z czerwonym piórem były już wewnątrz mieszkania, a widzieliśmy przez okno jak tam płakały. Matka chłop-