Strona:PL Edmondo de Amicis - Serce.djvu/200

Ta strona została uwierzytelniona.

włoskich, którzy w prześlicznej grupie, ramionami i rękoma spleceni, stali na proscenium, pod ulewą rzucanych im kwiatów.

· · · · · · · · · · · · · · · · · · · ·



Spór.
20. poniedziałek.

A przecież, nie! To nie przez zazdrość, że on dostał nagrodę a ja nie, pokłóciłem się dziś rano z Corettim. Wcale nie przez zazdrość! Ale on zawinił. Nauczyciel posadził go przy mnie, a ja pisałem kaligrafię w moim nowym kajecie. Wtem trącił mnie łokciem tak, że nie tylko zrobiłem okropnego żyda na kaligrafii, ale jeszcze i na miesięcznym opowiadaniu, którem wziął do przepisania od chorego mularczyka i podłożył sobie pod kajet. Powiedziałem mu naturalnie kilka słów z brzegu.
A on na to z uśmiechem:
— To nienaumyślnie!
Wiem dobrze, że nienaumyślnie; znam go przecież, ale mnie to rozgniewało, że się uśmiecha, i zaraz pomyślałem sobie:
— Dostałeś, ptaszku, nagrodę, to zaraz się puszysz! — I aż wszystko zatrzęsło się we mnie.
Nie długo też myśląc jak go nie wyrżnę łokciem, tak zamazał sobie rękawem całą zapisaną stronę.
Zaczerwienił się ze złości i krzyknął:
— Ale ty — umyślnie! — I podniósł rękę.
Nauczyciel zobaczył i powstrzymał go. Siadł, ale mi szepnął:
— Czekać cię będę przed szkołą.
A mnie złość już ominęła, było mi żal i wstyd. Nie, myślałem, Coretti z pewnością nie chciał mi się