Strona:PL Edmondo de Amicis - Serce.djvu/201

Ta strona została uwierzytelniona.

spsocić! On dobry! I zaraz mi się przypomniało, jakem go to widział w jego domu jak pracował, jak posługiwał chorej matce, a potem jakeśmy go przyjmowali, kiedy mnie odwiedził, i jak się ojcu mojemu podobał. Dałbym nie wiem co, żeby się to wszystko odstało! Żebym nie był tak paskudnie względem niego postąpił! A jeszcze i to przypomniałem sobie, co mi radził ojciec:
— Zawinisz! — proś o przebaczenie.
Ale coś mnie wstrzymywało jednak. Było mi wstyd przyznać się, przepraszać. Patrzyłem więc na niego z pod oka i widziałem, że ma kurtkę rozdartą na plecach, może właśnie od noszenia drzewa, i uczułem, że go bardzo lubię i mówiłem sam do siebie. Co tam, przeproszę go! A jednak to małe słówko „przepraszam“ uwięzło mi w gardle. On zaś poglądał na mnie z ukosa od czasu do czasu i zdawał się być więcej zmartwiony niźli rozgniewany. A wtedy i ja patrzyłem na niego z ukosa, bom chciał pokazać, że go się nie boję.
Wtedy powtórzył raz jeszcze:
— Zobaczymy się przed szkołą!
A ja:
— Zobaczymy się przed szkołą!
I znowu mi się przypomniało co raz mówił mi ojciec.
— Jeśliś zawinił, broń się, ale nie uderzaj.
I zaraz sobie postanowiłem.
— Będę się bronił, ale go nie uderzę. — Ale tak byłem z siebie nierad, tak smutny, żem nie słyszał wcale co nauczyciel wykłada.
Aż przyszła chwila wyjścia.
Kiedym się znalazł na ulicy sam, spostrzegłem, że idzie za mną.
Zatrzymałem się i czekałem na niego z linią w ręku.
Podszedł — podniosłem linię.