Strona:PL Edmondo de Amicis - Serce.djvu/214

Ta strona została uwierzytelniona.

żebym mógł zobaczyć jak robisz „zajęczy pyszczek“, biedny mularczyku!
Garrone położył mu pomarańcze, tuż przy twarzy, na poduszce. Zapach go zbudził. Wziął pomarańczę do ręki, ale ją zaraz wypuścił i wlepił oczy w Garronego.
— To ja, Garrone — rzekł mu ów wtedy. — Czy mnie poznajesz?
Mularczyk uśmiechnął się lekuchno, podniósł z trudnością z łóżka krótką swoją łapkę i podał ją koledze.
Garrone ujął ją w obie dłonie i przycisnął sobie do piersi mówiąc:
— Nie bój się, nie bój. Drogi mularczyku! Wyzdrowiejesz niedługo, przyjdziesz znów do szkoły, a nauczyciel posadzi cię zaraz przy mnie! Czy dobrze?
Ale mularczyk nic nie odpowiedział, tylko matka jego szlochać zaczęła.
— Ach biedaczysko moje, biedaczysko! Taki dobry, taki poczciwy, a teraz Pan Bóg go nam chce zabrać! O Jezu!...
— Ciszej! — krzyknął zrozpaczony murarz — ciszej, na miłość boską, bo zwariuję. — A potem do nas dysząc ciężko:
— Idźcie, idźcie chłopcy! Dziękuję... Idźcie! Tu nie macie co robić... Do domu idźcie! Dziękuję...
A mularczyk zamknął oczy i zdawać się umierać.
— Możebyśmy w czym posłużyli? — zapytał Garrone.
— Nie, dobry paniczu, nie! Idźcie do domu. — Mówiąc to zagarnął nas ręką ku drzwiom i zamknął je za nami. Zaledwieśmy jednak byli w połowie schodów, słyszym, woła:
— Garrone! Garrone!
Tak pędzim wszyscy trzej z powrotem.
— Który tu Garrone? — pyta murarz ze zmienioną twarzą. — Niech idzie... Dwa razy go po nazwisku wo-