bieta jakaś śpiewa usypiając dziecko. A z daleka, z zdaleka gdzieś dolatywał dźwięk trąb ze szkoły wojskowej. Wszyscyśmy byli radzi temu gwarowi, ale nie Stardi. Więc kiedy kowal zaczął silniej kuć, a kobieta głośniej śpiewać, nauczyciel przerwał sobie i słuchał chwilę. Potem patrząc w okno rzekł zwolna:
— Niebo, które się uśmiecha, matka, która śpiewa, obywatel, który pracuje, dzieci, które się uczą — oto rzeczy piękne i dobre!
Jakoż przy wyjściu ze szkoły zauważyłem, że wszyscy inni też byli weseli; chłopcy szli raźno, tupiąc mocno, wielu nuciło półgłosem, zupełnie jak przed czterodniowymi feriami. Nauczycielki żartowały, ta z czerwonyn piórem skakała ze swoimi wstępniakami jak pensjonareczka; rodzice uczniów rozmawiali ze sobą śmiejąc się, a matka Crossiego, zieleniarka, miała w koszu taką moc fiołków, że w całym przysionku pachniało. Nigdym się też tak nie uradował jak tego ranka zobaczywszy mamę, która na mnie w ulicy czekała. Więc pobiegłem do niej mówiąc:
— Takim rad! Takim wesół! Czego ja, mamo, taki jestem wesół?
A mama uśmiechnęła się i rzekła:
— Bo jest pogoda wiosenna w tobie i na świecie!
· | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · |
Punkt o dziesiątej spostrzegł mój ojciec przez okno Corettiego, który handluje drzewem, oraz jego syna jak mnie oczekiwali, podług umowy, na placu. Zaraz mnie zawołał i rzekł:
— Śpiesz się, Henryku, nie daj im czekać. Idź zobacz twojego króla!