Strona:PL Edmondo de Amicis - Serce.djvu/228

Ta strona została uwierzytelniona.

— To król poznał tego żołnierza...
— Król do niego rękę wyciągnął...
— Suplikę królowi dał... — rzekł jeden głośniej.
Wyprostował się na to Coretti i nagle odwócił.
— Nie! — zawołał. — Nie dałem mu żadnej supliki! Dałem mu zupełnie co innego, jeśli chcecie wiedzieć!
Wszyscy wlepili w niego oczy, a on z prostotą odparł:
— Dałem mu krew moją!

· · · · · · · · · · · · · · · · · · · ·



W Ochronce.
4 wtorek.

Zaprowadziła mnie mama wczoraj pod wieczór, tak jak to obiecała, do ochronki przy Corso Valdocco, gdzie chciała polecić przełożonej małą siostrzyczkę Precossiego.
Pierwszy raz w życiu widziałem ochronkę. Bardzo mi się podobała! Między dziewczętami i chłopcami było ze dwieście tak małych, że nasze wstępniaki mogły uchodzić w porównaniu z nimi za dorosłych ludzi!
Przyszliśmy w chwili, kiedy się to wszystko pakowało rzędem do refektarza, gdzie były dwa niskie, ogromne długie stoły, z mnóstwem okrągłych wgłębień, a w każdym wgłębieniu czarna miseczka, pełna ryżu i fasoli, a przy niej łyżka blaszana. Wiele z tego drobiazgu przewracało się idąc i leżało to, jak gruszki, na ziemi, póki która z ochroniarek nie przybiegła i nie postawiła tego na nogi. Inne zatrzymywały się przed pierwszą lepszą miseczką i dalej łyżkę do buzi! Krzyknie ochroniarka: — Dalej! Dalej! — to zrobi parę kroków i znów łap za łyżkę! I tak idzie to: dalej! — i to pochłeptywanie, że nim miejsc swoich dojdą, w miseczkach — zupy już połowa tylko.