Strona:PL Edmondo de Amicis - Serce.djvu/232

Ta strona została uwierzytelniona.

tylko całowała, a one cisnęły się coraz natarczywiej, te bliższe wyciągając ręce, żeby je wziąć, te dalsze wołając cienkim głosikiem:
— Adie! Adie! Adie!
Ledwie że się jej udało uciec od nich z ogrodu. A wtedy pobiegły wszystkie do sztachetów, poprzystawiały buzie jak mogły do żelaznych prętów, a rączyny między nie, machając nimi, podając skórki chleba, łupinki jabłek z ogryzkiem sera i wołając:
— Adie! Adie!... Niech pani jutro przyjdzie! Niech pani znów przyjdzie!
A moja matka idąc szybko przeciągnęła jeszcze ręką po tych łapkach wyciągniętych — jak po girlandzie żywych róż, i nareszcie uszła cało na ulicę, z suknią poplamioną i pełną okruszyn, wygnieciona, roztargana, z pełną ręką kwiecia, z oczyma nabrzmiałymi od łez, a tak wesoła jakby wyszła z najlepszej zabawy.
A z wewnątrz dolatywał jeszcze świergot, podobny do świergotu ptasząt:
— Adie, pani, adie! Niech pani tu do nas znów przyjdzie!...

· · · · · · · · · · · · · · · · · · · ·



Na gimnastyce.
5 środa.

Taka prześliczna ciągle jest pogoda, żeśmy przeszli z gimnastyki pokojowej na gimnastykę ogrodową.
Garrone był wczoraj w kancelarii dyrektora, kiedy przyszła matka Nelliego, ta pani czarno ubrana, z jasnymi włosami, i prosiła, żeby dyrektor zwolnił jej syna od tych nowych ćwiczeń. Widać było, że każde słowo dużo ją kosztuje, a mówiąc trzymała rękę na głowie Nelliego.
— On nie może... — mówiła do dyrektora.