Strona:PL Edmondo de Amicis - Serce.djvu/233

Ta strona została uwierzytelniona.

Ale Nelli był strasznie zmartwiony, że go mają wyłączyć z tych ćwiczeń, że jeszcze to jedno upokorzenie będzie miał...
— Zobaczysz, mamo — prosił prawie ze łzami — zobaczysz, że potrafię wszystko jak i drudzy!
Matka popatrzyła się na niego z wyrazem smutku i przywiązania, potem zawahała się i rzekła:
— Obawiam się, że jego koledzy...
Chciała pewno powiedzieć: — Boję się, że go wyśmieją... — Ale nie skończyła.
Nelli przerwał:
— Niech tam, mamo! Co mi szkodzi! Zresztą jest Garrone. Jak on się nie śmieje ze mnie, to mi dość.
Więc go do nas puścili.
Nauczyciel, ten z blizną na szyi, co to pod Garibaldim służył, zaprowadził nas zaraz do słupów, które są bardzo wysokie i trzeba wleźć na sam czubek, i stanąć prosto na poprzecznej belce u góry.
Derossi i Coretti wdrapali się jak wiewiórki. Także i mały Precossi zwinnie wlazł, chociaż mu przeszkadzała ta długa do kolan kapota, co ją po ojcu dodziera. A jeszcze w dodatku stanęło kilku pod słupem i żeby go rozśmieszyć wołali ciągle: — Przepraszam! Przepraszam! — przedrzeźniając przysłowie jego.
Stardi zasapał się, rozczerwienił jak indyk, zgrzytał zębami jak pies, kiedy się wścieknie, ale żeby miał pęknąć zaraz, to by i tak się wydrapał. Jakoż wydrapał się. Nobis także; ale kiedy już był u samej góry i na belce stanął, to zrobił taką minę, jakby był cesarzem. Vatini dwa razy się zesunął, pomimo swego pięknego ubranka w niebieskie paski, które mu umyślnie do gimnastyki uszyli.
Żeby łatwiej wyleźć, wszyscyśmy sobie ręce nacierali kalafonią. Kalafonię przyniósł ze sobą, naturalnie,