ten handlarz, Garoffi. Nakupił tego, porobił tutki z papieru, ponasypywał i co było grosz albo i pół grosza warte, po trzy nam sprzedawał.
Co do Garronego, to lazł na słup z zapchaną chlebem gębą, jakby to była zabawka tylko; jestem pewny, że gdyby mu jednego z nas na plecy wsadzono, to i z nim byłby się wydrapał. Gruby bo gruby, ale mocny jak wół!
Ale po Garronem miał włazić Nelli. Ledwie go zobaczyli, że się chwycił słupa, tymi swymi długimi, cienkimi rękami, zaraz zaczęli jedni podśpiewywać, drudzy śmiać się. Garrone chleb przełknął, te grube swoje ramiona skrzyżował na piersiach i takim wzrokiem dokoła popatrzył, że śmiech w momencie ustał.
Nelli zaczął się wdrapywać. Odpoczywał co chwila, ciężko dyszał, na twarzy zrobił się prawie fioletowy, a pot mu kapał z czoła.
— Schodź! — zawołał nauczyciel.
A on — nie! Zaciął się, uparł, i nie!
Tylkom czekał, jak się puści i zleci wpół żywy. Biedny Nelli! I zaraz sobie pomyślałem, jakby to musiała cierpieć moja matka, gdybym ja był na jego miejscu a ona patrzyła na mnie. I tak mi się go zrobiło żal, że nie wiem co bym dał za to, żeby on tylko wdrapać się mógł... Żeby go jakoś od dołu pchać, a żeby nikt nie widział...
Tymczasem Garrone, Derossi, Coretti wołali:
— Dalej, Nelli!... Dalej!... Dobrze! Trzymaj się! Jeszcze trochę! Jeszcze!
Zrobił więc gwałtowny wysiłek, aż jęknął, ale był już teraz o jakie dwie dłonie zaledwie od poprzecznej belki.
— Brawo! Brawo! Brawo! — krzyczeli tamci. — Jeszcze odrobinę!... Dalej — go! Jeszcze!
Strona:PL Edmondo de Amicis - Serce.djvu/234
Ta strona została uwierzytelniona.