Aż Nelli pochwycił belkę.
Wszyscyśmy klaskać zaczęli.
— Brawo! — rzekł nauczyciel! — i dość tego! Schodź no, schodź!
Ale Nelli koniecznie tak samo na czubek chciał się dostać jak inni.
Więc odpocząwszy trochę znowu sił natężył i udało mu się łokcie za belkę przełożyć; tak zaparty, dźwignął się, zaparł kolana, potem stopy i podniósł się wyprostowany, promieniejący, uśmiechnięty. Więc my mu znowu dalej brawo bić, a on głowę zwrócił i patrzył w ulicę.
Spojrzałem także i poprzez krzewy pnące się po sztachetach ogrodu zobaczyłem matkę jego, która chodziła po trotuarze nie mając odwagi patrzeć. Zszedł wreszcie Nelli, wszyscy mu winszowali, a on podniecony, rozgrzany, z błyszczącymi oczyma zdawał się jakby nie ten sam. Więc przy wyjściu, kiedy matka podeszła ku niemu i z niepokojem zapytała:
— Jakże ci tam, biedactwo moje, poszło? Jak?
Wszyscy, ilu nas było, zaczęliśmy jeden przez drugiego wołać:
— Doskonale! Świetnie!
— Tak się wdrapał jak kot!
— Jak każdy z nas!
— Silny, mocny!
— I taki zgrabny!
— Od żadnego z nas nie gorszy!
Więc my tak krzyczym na wyścigi, a ta pani aż topnieje z radości! Chciała dziękować, ale przemówić nie mogła, tylko rękę trzem czy czterem uścisnęła, pogłaskała tego dryblasa Garronego, jakby małym dzieckiem był, i odeszła z synem.
Strona:PL Edmondo de Amicis - Serce.djvu/235
Ta strona została uwierzytelniona.