Strona:PL Edmondo de Amicis - Serce.djvu/237

Ta strona została uwierzytelniona.

z wygoloną twarzą. Surowy był, ale w obejściu pełen dobroci, zupełnie jak ojciec, który dzieci kocha, ale im nie przebacza, kiedy przeskrobią. Z ludu prostego wyszedł, ze wsi, wykształcił się pracą ciężką, odmawianiem sobie wszystkiego. Sam sobie winien był szlachectwo swoje. Matka moja bardzo go szanowała i lubiła, a ojciec mój za przyjaciela go miał. Bardzom ciekaw, co go spowodowało, że się z Turynu do Cordovy przeniósł. Pewno mnie nie pozna... Nic nie szkodzi! Ja go z pewnością poznam. Czterdzieści cztery lata przeszło... Czterdzieści cztery lata... Henryku! Pojedziemy jutro go odwiedzić!
I oto wczoraj o dziesiątej rano byliśmy na dworcu kolei żelaznej. Bardzom chciał, żeby i Garrone jechał z nami, ale nie mógł, bo matka jego zasłabła. A jaki był cudny dzień! Taka prawdziwa wiosna.
Pociąg leciał wpośród łąk zielonych i kwitnących żywopłotów a powietrze pachniało, jakby cały świat był ogrodem. Ojciec był wesół, a co i raz to mi ramię na szyję zakładał i mówił do mnie, jak do przyjaciela już dużego, patrząc na szerokie pola.
— Biedny, stary Crosetti! — mówił. — To pierwszy po moim ojcu człowiek, który mnie kochał i był dobroczyńcą moim. Nigdy nie mogłem zapomnieć niektórych dobrych rad jego i tych jego suchych wymówek, po których wracałem do domu ze ściśnionym gardłem. Ręce to miał takie grube, krótkie. Widzę go prawie, jak wchodzi do szkoły, jak stawia laskę w kącie, jak wiesza płaszcz na wieszadle, zawsze co dzień systematycznie jednostajnym ruchem. I zawsze w jednakim usposobieniu cichym, pogodnym, zawsze sumienny, uważny, życzliwy, jak gdyby każdego dnia odbywał z nami lekcję po raz pierwszy. I głos jego pamiętam, jakbym go słyszał, kiedy spojrzał na mnie:
— Bottini, he, Bottini! — Środkowy i wskazujący