Strona:PL Edmondo de Amicis - Serce.djvu/242

Ta strona została uwierzytelniona.

czego? A ojciec objął mnie wpół, przytulił do swego boku i rzekł:
— Patrz, dziecko! To są poprawki mojej matki jeszcze... Zawsze mi pogrubiała moje l i moje t... A ostatnie linie, to pismo jej ręki... Wyuczyła się pisać podobnie do mnie, a kiedym był zmęczony i śpiący kończyła moją robotę sama... Święta matka moja!
Ucałował kartkę...
— Oto — rzekł nauczyciel ukazując powiązane pakieciki — pamiętniki moje. Rok rocznie odkładałem na bok jakąś część prac każdego z moich uczniów i mam ich tu wszystkich w porządku, ponumerowanych. Więc to tu sobie przerzucam czasem, tu kartkę, tam kartkę, i przychodzi mi na myśl tysiąc rzeczy minionych i zdaje mi się, że jeszcze żyję w tych dawnych, dawnych czasach. Iluż to ich przeszło, drogi panie! Jak zamknę oczy, to widzę — głowy przy głowach, twarze przy twarzach, klasy za klasami, setki, setki chłopców, z których — kto wie — ilu już pomarło! Wielu pamiętam dobrze. Pamiętam dobrze — tych najlepszych i tych znów — najgorszych. Tych, co mi sprawili dużo radości, i tych, przez których miałem dużo ciężkich godzin. Boć w takim mnóstwie są i gadziny, są, mój drogi panie! Ale już teraz żalu do nich nie mam... Zupełnie jakbym już na drugim świecie był... Życzliwy jestem dla wszystkich... dla wszystkich równo!
Usiadł i wziął moją rękę w swoje drżące dłonie.
— A niech mi pan powie, drogi profesorze — zapytał mój ojciec z uśmiechem, nie pamięta pan żadnego urwisostwa...
— Pańskiego urwisostwa? — podjął staruszek także z uśmiechem. — W tej chwili nie. Ale to bynajmniej nie ma znaczyć, żebyś pan ich nie wyprawiał! Ale przecież byłeś pan dość rozsądny, poważny nawet, jak na