swoje lata. Pamiętam jak wielkie przywiązanie miałeś pan do matki swojej... — A po chwili: — Aleś też pan bardzo dobry, bardzo łaskaw, żeś mnie odwiedził... Porzuciłeś swoje zajęcia dla zobaczenia starego, biednego nauczyciela...
— Panie Crosetti — odparł żywo mój ojciec — nie zapomniałem dotąd tego dnia, kiedy mnie matka moja po raz pierwszy odprowadziła do szkoły. — Pierwszy raz miała zostać się ze mną na dwie godziny i zostawić mnie w innych rękach, niźli w rękach ojca. Mnie oddać komuś — nieznanemu. Moje wejście do szkoły było dla niej jakby wejściem w świat moim — pierwszym z szeregu tych koniecznych a bolesnych rozstań, jakie sprowadza życie. Ono to zabierało jej dziecko, żeby go już nigdy nie oddać takim, jakim było i tak zupełnie jej własnym. Wzruszona była, a i ja także, choć nie pojmowałem dlaczego. Polecała mnie panu głosem drżącym, a odchodząc żegnała mnie jeszcze przez okienko we drzwiach mając pełne łez oczy. I pamiętam, że pan wtedy położył rękę na piersiach i uczynił drugą taki ruch jakby chciał rzec:
— Niech pani mi zaufa!
Otóż tego ruchu, tego spojrzenia, które dowiodło, żeś pan zrozumiał wszystkie myśli i uczucia matki mojej; spojrzenia; które zdawało się mówić, „Odwagi“, tego gestu, który był uczciwą obietnicą opieki, dobroci, pobłażania — ja, panie, nigdy nie zapomniałem już tego i na zawsze zachowałem to w sercu wyryte. I dlatego przyjechałem z Turynu, i dlatego jestem tu po czterdziestu czterech latach, żeby powiedzieć panu: — Dziękuję ci mój drogi nauczycielu!
Staruszek milczał. Drżąca jego ręka gładziła mi włosy trzęsąc się coraz silniej, z włosów opadając na czoło, z czoła na ramię.
Strona:PL Edmondo de Amicis - Serce.djvu/243
Ta strona została uwierzytelniona.