Strona:PL Edmondo de Amicis - Serce.djvu/248

Ta strona została uwierzytelniona.
Wyzdrowienie.
22. czwartek.

Kto by to powiedział, kiedym tak wesół wracał z ojcem z tej pięknej wycieczki, że przez dziesięć dni z rzędu nie zobaczę ani nieba, ani pola.
Byłem bardzo, bardzo chory. Jak nic, mogłem umrzeć, powiadają.
Słyszałem jak mama płakała, widziałem jak mój ojciec taki blady, taki mizerny, patrzył na mnie godzinami całymi, a Sylwia i mały mój braciszek rozmawiali zupełnie po cichu, a doktor w okularach ciągle przychodził, i ciągle coś mówił, a ja nie wiedziałem co. Nie wiele brakowało, żebym wszystkim powiedział: — Adie państwu!
Dobrze teraz żartować! Ale co też ze mną przeszła biedna moja mama! Przez jakieś trzy, cztery dni tom wcale nie wiedział co się ze mną dzieje i wcale ich sobie nie mogę przypomnieć, tak jakbym ten czas przespał w jakim śnie ciężkim i męczącym.
Zdawało mi się chwilami, że widzę przy sobie moją dobrą nauczycielkę z pierwszej wyższego oddziału, jak zasłaniała usta chusteczką powstrzymując kaszel, żeby mnie nie zbudzić; trochę też przypominam sobie, niejasno, jak nauczyciel mój pochylił się nade mną, żeby mnie pocałować i po twarzy mnie brodą drapnął. Jak przez mgłę także widziałem rudą głowę Crossiego, i jasne włosy Derossiego, i Kalabryjczyka w czerni, i Garronego, co mi przyniósł mandarynkę na gałązce, z listkami, i zaraz odszedł, bo matka jego chora...
A potem — jakbym się ze snu długiego obudził i zaraz poznałem, że mi lepiej, bo ojciec i mama uśmiechali się do mnie, a Sylwia śpiewała. Więcem się cieszył, bo to był taki smutny, smutny sen.