bo masz, jak ona, duszę czystą i prawą. Odwagi, dziecko!
Powiedziawszy to poprowadził go sam do ławki i przy mnie posadził. Nie śmiałem spojrzeć na niego. Wydostał swoje książki i kajety, nie ruszane od dni wielu, a otworzywszy czytania w tym miejscu, gdzie jest winieta, która przedstawia matkę idącą z synem za rękę, znowu płaczem wybuchnął i głowę pochylił na ramię.
Nauczyciel dał nam znak, żeby go tak zostawić, i rozpoczął lekcję.
Pragnąłem koniecznie coś przemówić do Garronego, ale nie śmiałem. Wsunąłem mu tylko rękę pod ramię i szepnąłem do ucha: — Nie płacz, Garrone! — Nie odpowiedział i nie podnosząc głowy znad ławki włożył swoją ręką w moją i tak ją przez chwilę trzymał.
Przy wyjściu było okropnie cicho, bo nikt nic nie mówił i wszyscy obchodzili Garronego z daleka, z szacunkiem i w milczeniu.
Zobaczyłem, że mama czeka na mnie i pobiegłem ją uściskać; ale ona odsunęła mnie od siebie patrząc na Garronego. Z początku nie zrozumiałem tego, ale spostrzegłem się, że Garrone stoi sam na stronie i pogląda na mnie niewypowiedzianie smutnym wzrokiem, jak gdyby chciał mówić: — Ty całujesz swoją matkę, a ja mojej nigdy już nie ucałuję! Ty masz jeszcze swoją matkę, a moja już nie żyje! — Więc zrozumiałem dlaczego mama odsunęła mnie od siebie i wyszedłem nie trzymając jej ręki.
· | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · |
I dzisiaj też Garrone przyszedł bardzo blady z oczami zapuchniętymi od płaczu, i ledwie spojrzał na małe