Strona:PL Edmondo de Amicis - Serce.djvu/256

Ta strona została uwierzytelniona.

wielkie, rzęsiste, zaczęły mu lecieć z oczu na ręce, na kajet, na ławkę.

· · · · · · · · · · · · · · · · · · · ·



Odwaga cywilna.

Punkt o dwunastej stanęliśmy z nauczycielem naszym przed ratuszowym gmachem, gdzie miano dawać medal chłopcu, który uratował towarzysza od utonięcia w Po.
Na frontowym tarasie powiewała wielka trójkolorowa chorągiew. Weszliśmy dwójkami na dziedziniec Pełno już się tam tłoczyło ludzi.
W głębi stół, czerwonym dywanem przykryty, na stole papiery, a za stołem rząd wyzłacanych foteli dla pana syndyka i dla panów radnych. Szwajcarzy municypalni w niebieskich koletach i białych spodniach otaczali tę przestrzeń pilnując porządku. Po prawej stronie dziedzińca stali miejscy gwardziści, każdy z medalami na piersiach, a przy nich straż celna; z drugiej strony pompierzy w paradnych mundurach i dużo luźno stojących żołnierzy, którzy przyszli patrzeć: kawalerzyści, bersalierzy, artylerzyści.
A dookoła panie, panowie, robotnicy, kilku urzędników, proste kobiety, dzieci, a wszystko to jedno drugiemu patrzące przez głowę.
Wcisnęliśmy się w kąt, gdzie już było dużo uczniów z innych szkolnych sekcji z nauczycielami swoimi; a tuż przy nas stała spora kupka wyrostków, tak pomiędzy dziesiątym a osiemnastym rokiem, którzy śmiali się i mówili bardzo głośno, i znać było że wszyscy są z przedmieścia nadrzecznego, znajomi i towarzysze chłopca, który miał dostać medal. A dookoła dziedzińca wszystkie okna zapchane głowami urzędników municy-