Strona:PL Edmondo de Amicis - Serce.djvu/265

Ta strona została uwierzytelniona.
Rachityczne dzieci.
5 piątek.

Dziś miałem wolny dzień, bo nie bardzo jakoś zdrów byłem, więc matka wzięła mnie z sobą do zakładu rachitycznych dzieci, gdzie chciała polecić córeczkę odźwiernej, ale nie pozwoliła mi wejść tam do ich szkoły.

...Czyś nie zrozumiał, Henryku, dlaczegom ci wejść nie pozwoliła? Dlatego, widzisz, żeby im nie stawiać na oczy, tym nieszczęśliwym dzieciom, i to jeszcze w szkole, jakby dla popisu, zdrowego i silnego chłopca, bo oni i tak mają aż nadto sposobności do bolesnych dla siebie porównań. Jakaż to smutna, smutna rzecz, takie zbiorowisko upośledzonych od natury dzieci!
Płakać mi się chce, kiedy tam wchodzę. Sześćdziesiąt ich było, chłopców i dziewczynek. Biedne, wymęczone kostki! Biedne ręce, biedne nóżki powykręcane, nieforemne, słabe. Biedne ciałka ułomne, bezkształtne. Widziałem twarze wdzięczne, spojrzenia pełne inteligencji i uczucia, to znów jakąś twarzyczkę dziewczynki z nosem wydłużonym i spiczastą brodą, która się wydawała twarzą podeszłej staruszki a miała uśmiech niebiańskiej słodyczy.
Niektóre z dzieci, widziane z przodu, są śliczne i nie widać w nich żadnej ułomności; ale niech no się które obróci, serce się ściska patrzeć. Był właśnie