Strona:PL Edmondo de Amicis - Serce.djvu/271

Ta strona została uwierzytelniona.

strażaków, jacy byli na razie w ratuszu, skoczyło z niego i rzuciło się do płonącego domu.
Ledwo tam weszli, kiedy okropny widok krew nam w żyłach zmroził. Jakaś kobieta z nieludzkim rykiem podbiegła do okna trzeciego piętra, chwyciła za rynnę i przerzuciwszy się na zewnątrz muru zawisła w próżni, smagana dymem i ogniem, które za nią oknem buchnęły.
Tłum krzyknął ze zgrozy. Strażacy zatrzymani na drugim piętrze przez wystraszonych mieszkańców już ścianę tam rozbijać zaczęli, kiedy tysiączne głosy buchnęły z ulicy:
— Na trzecie! Na trzecie piętro! Na trzecie!...
Skoczyli na trzecie. Całe piekło ognia! Gorejące belki dachu przebijały sufity, korytarze w płomieniach i w duszącym dymie.
Żeby się dostać do mieszkań zamkniętych, nie było innej drogi jak przez dach. Rzucili się więc na strychy, a w chwilę później ujrzeliśmy jakby czarne widmo skaczące skróś dymu i płonących belek. Był to kapral, który dobiegł pierwszy.
Ale żeby się od strony dachu dostać do zamkniętego mieszkanka, trzeba było przejść przez niezmiernie wąską przestrzeń między wylotem strychowego okienka a kominem. Nie było innej drogi, gdyż pożar wszystko już objął, tę zaś jedyną, po spadzistości dachu wiodącą, pokrywał w owej porze śnieg i lód, a uchwycić się nie było czego.
— Nie przejdzie! Nie podobna! — wołał tłum w ulicy.
Kapral posunął się aż na sam brzeg dachu, a dosięgnąwszy punktu, na którym mógł zeprzeć nogę, zaczął gwałtownie rozbijać belki, krokwie, rynny, żeby sobie otwór do wnętrza uczynić. A kobieta ciągle jeszcze wisiała za oknem, a ogień huczał nad jej głową, a dym