murzynka. Szedł więc a szedł przyspieszając coraz kroku. Nareszcie na którymś rozstaju uciekającej w prawo i w lewo ulicy zaczął czytać i stanął jak gdyby wrósł w ziemię. Była to ulica jego. Ulica „Los Artes“.
Odwrócił się i zobaczył nr. 117. Sklep krewniaka zaś znajdować się miał pod 175. Zaczął iść teraz tak śpiesznie, że prawie biegiem. Przed nr. 171 musiał stanąć, żeby tchu nabrać. I mówił w sobie: — O matko moja! Matko moja! Czyż to prawda, że ja cię zaraz zobaczę?...
Pobiegł dalej, spostrzegł mały sklepik z wiktuałami. Ten sam. Wszedł. W sklepiku siedziała kobieta w okularach, z siwymi włosami.
— A czego to, chłopcze? — spytała po hiszpańsku.
— Czy to nie tu — rzekł chłopiec usiłując głos dobyć z ściśnionego gardła — czy to nie tu sklep Franciszka Merelli.
— Franciszek Merelli umarł! — odrzekła kobieta po włosku.
Chłopiec zachwiał się jakby uderzony w piersi.
— Kiedy umarł?
— Eh, kawałek już czasu, moje dziecko! — odpowiedziała kobieta. — Kilka miesięcy temu. Nie wiodło mu się. Przedał. Wyprowadził się. Słyszałam, że daleko stąd, aż do Bahii, gdzie zaraz też podobno miał umrzeć. Sklepik teraz mój.
Chłopiec zbladł.
Przezwyciężył się jednak i rzekł szybko:
— Merelli znał moją matkę. Moja matka służyła tutaj u Państwa Mequinez. On sam tylko mógłby mi powiedzieć, gdzie mam jej szukać. Bo ja przyjechałem do Ameryki po to, żeby odszukać moją matkę, Merelli posyłał jej listy nasze. Ja przecież muszę znaleźć moją matkę.
— Biedny chłopiec! — westchnęła kobieta. — Ja nie wiem. Mogę się zapytać stróża. On znał chłopaka,
Strona:PL Edmondo de Amicis - Serce.djvu/282
Ta strona została uwierzytelniona.