dowa?... A ta służąca, która u nich była? Ta kobieta? Moja matka? Ich służąca była moją matką... Czy zabrali także matkę moją z sobą?
Panna spojrzała na niego i rzekła:
— Nie wiem. Może mój ojciec będzie wiedział, bo znał się z nimi zanim wyjechali. Proszę poczekać chwilę.
Odeszła a za chwilę powróciła z ojcem, wysokim panem z siwą brodą. Pan popatrzył chwilę na sympatyczną postać małego genueńskiego marynarza, z noskiem orlim i jasnymi włosami, po czym zapytał nietęgą włoszczyzną:
— Twoja matka była z Genui?
— Z Genui, panie!
— No to ta służąca z Genui wyjechała razem z państwem. Wiem o tym na pewno.
— A gdzie wyjechali?
— Do Kordowy... Do takiego miasta.
Westchnął ciężko chłopczyna, a potem z rezygnacją odrzekł:
— Kiedy tak, to ja muszę także udać się do Kordowy.
— Ach, biedny malcze! — zawołał pan patrząc na niego litośnie. — Ależ to przecie o jakie sto mil stąd!
Marek zbladł jak trup i oparł się ręką o kratę.
— Zobaczymy, zobaczymy — mówił pan, tknięty współczuciem, i otwierając drzwi dodał:
— Wejdź na chwilę, zobaczymy czy ci w czym pomóc można.
Kazał mu usiąść i opowiedzieć rzecz całą, a wysłuchawszy z wielką uwagą namyślał się czas jakiś, po czym rzekł szybko.
— Nie masz pieniędzy, nieprawdaż?
— Mam jeszcze... trochę — odpowiedział Marek.
Strona:PL Edmondo de Amicis - Serce.djvu/284
Ta strona została uwierzytelniona.