się wieśniak przed oberżą, na której szyldzie była gwiazda a pod nią napis: „Jutrzenka Włoch“, wsadził głowę przeze drzwi i cofnąwszy ją zaraz obrócił się do chłopca i rzekł wesoło:
— W dobrą chwilę my przyszli! Chodź!
I weszli do izby. W izbie było kilka stołów, a przy stołach siedziało dużo ludzi pijąc i rozprawiając głośno. Stary Lombardczyk zbliżył się do pierwszego stołu z brzegu, a po sposobie, jakim powitał sześciu siedzących przy nim gości, zaraz można było poznać, że tylko co, przed niedawną chwilą, należał do ich kompanii. Goście mieli twarze czewone i brząkali szklankami śmiejąc się i krzycząc razem.
— Towarzysze! — rzekł wieśniak bez żadnego wstępu stojąc i trzymając Marka za rękę. — Oto jest biedny chłopak, nasz rodak, który przybył z Genui do Buenos Aires szukając matki. Tam jej nie znalazł, bo jest aż w Kordowie. Zabrali go na barkę do Rosario. Płynął trzy dni i cztery noce z paroma słowami polecającymi. Przedstawił kartkę, wykrzywili gębę na niego. Nie ma ani grosza. Jest sam i nikogo nie zna. Chłopak pełen serca. Pomyśleć tylko: Z Genui do Rosario!... Dalej, towarzysze! Nie trząsnęlibyście też tak kieszenią, żeby miał za co bilet kupić do Kordowy i matkę odszukać? Bo jakże! Mamy go tak jak psa zostawić na ulicy?...
— Nigdy w świecie, na Boga!... Nigdy się to po nas nie pokaże! — krzyczeli wszyscy razem tłukąc w stół pięściami. — Rodak nasz przecie!... Chodź no tu, mały! My jesteśmy emigranci! Patrzcie, jaki bęben ładny!
— Dalej towarzysze, na stół miedziaki!
— A to zuch! Sam, przez takie morze!...
— Dzielny chłopak! Napijże się, rodaku!
Strona:PL Edmondo de Amicis - Serce.djvu/291
Ta strona została uwierzytelniona.