Strona:PL Edmondo de Amicis - Serce.djvu/315

Ta strona została uwierzytelniona.

— Lepiej zaraz!
Nie rozumiała tego,
— Józefo! — przemówiła pani drżącym głosem — mam dobrą wiadomość dla ciebie. Przygotuj się w sercu na dobrą nowinę!
Kobieta patrzyła bacznie na mówiącą.
— Na taką nowinę — mówiła pani coraz bardziej wzruszona — która ci sprawi wielką, wielką radość!...
Oczy chorej rozszerzyły się nagle.
— Przygotuj się na to, że zobaczysz kogoś... pewną osobę... którą bardzo kochasz.
Kobieta silnym ruchem podniosła głowę i poczęła patrzeć płonącymi oczyma to na panią, to na drzwi...
— Osobę — mówiła pani blednąc jakby sama zemdleć miała — która tylko co... przybyła... niespodziewanie.
— Kto przybył?! — zawołała kobieta głosem zduszonym, nieswoim, głosem śmiertelnie przerażonego człowieka. I nagle porwawszy się z pościeli z przenikliwym krzykiem, siadła nieruchoma, z oczyma szeroko otwartymi, z rękami podniesionymi do skroni, jakby wobec nadludzkiego widma. Marek obdarty, okryty kurzawą, stał w progu podtrzymywany ramieniem lekarza.
Chora wydała trzykrotny, w jakieś wyżyny szału wznoszący się okrzyk:
— Boże! Boże! Boże mój!...
Rzucił się Marek. Chora wyciągnęła wychudłe ramiona i cisnąc głowę jego do swej piersi z konwulsyjną siłą, wybuchnęła gwałtownym śmiechem, przerywanym jakimś suchym, bez jednej łzy, łkaniem, które ją powaliło na pościel jak martwą. Ale się zerwała natychmiast i szalona ze szczęścia pokrywała głowę syna pocałunkami — także szalonymi.