Strona:PL Edmondo de Amicis - Serce.djvu/320

Ta strona została uwierzytelniona.

Z drugiego okna słyszę gruby głos nauczyciela, który dyktuje zwolna:
— Kupiłem trzydzieści metrów materii po cztery liry i 50 centymów metr. Odsprzedałem ją zaś po...
Tam znów ta mała nauczycielka z czerwonym piórem na głos czyta:
— A wtedy Piotr Micca z zapalonym lontem...
Ale z klasy ubocznej dolatuje mnie świergot całego stada wróbli, co znaczy, że nauczyciel oddalił się na chwilę.
Idę dalej i na zakręcie narożnym słyszę jak uczniak płacze, a nauczycielka strofuje go i pociesza razem. Nagle wylatują z okna brzmiące wiersze, imiona wielkich i szlachetnych ludzi, jakieś porywające nawoływania do cnoty, do miłości ojczyzny, do męstwa... A potem przychodzą chwile ciszy, w której, rzekłbyś, że szkoła pusta, i wierzyć się nie chce, że wewnątrz jest sześciuset chłopców. Wtem wybuch hałaśliwej wesołości z powodu żarciku nauczyciela, który jest w dobrym humorze. A przechodnie zatrzymują się i słuchają i każdy mile patrzy na ten miły budynek, który zamyka w sobie tyle młodości i tyle nadziei.
Nagle — słyszę głuchą wrzawę, łoskot zamykanych książek, szelest kajetów, tupotanie nóg, gwar rozchodzący się od klasy do klasy, z dołu na górę, jak gdyby jakaś dobra nowina obiegała szkołę całą: to pedel obchodzi gmach cały i na „finis“ dzwoni.
Natychmiast tłum kobiet, mężczyzn, dziewcząt i młodzieńców zaczyna się cisnąć ze wszech stron ku bramie wypatrując synów, wnuków, braci i siostrzeńców!
Tymczasem, jakby wystrzelone z armaty, wylatują przeze drzwi klasy do przysionka te malcy ze wstępnej, potykają się, podskakują do wieszadeł, ściągają z kołków okrycia, czapki, zwalają całą kupę tego na podłogę