i przebierają w niej, grzebią, póki ich pedel po jednemu jakoś nie wysadzi za próg. Wreszcie wychodzą długimi rzędami i z raźnym tupotem. A wtedy grad pytań z tej chmury co czeka u bramy:
— Umiałeś lekcję?
— Co masz zadane na jutro?
— Dużo masz roboty?
— Kiedy egzamin miesięczny?
Nawet te biedne matki, które nie umieją czytać, biorą od synów kajety, otwierają je, patrzą na zadanie, pytają o stopnie.
— Ósemka tylko?...
— A! Dziesiątka z pochwałą!
— Dziewiątka za lekcje?...
I niepokoją się, i radują, i rozpytują nauczycieli, i rozprawiają o programach, o egzaminach. Ach, dziecko, jakie to wszystko piękne, jakie wielkie — i jaka w tym ogromna obietnica dla przyszłości świata.
· | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · |
Nie mógł mi się lepiej maj skończyć jak dzisiejszym rankiem! Słyszymy — dzwoni ktoś. Biegniemy wszyscy. Otwieramy, a tu mój ojciec tonem największego zdziwienia.
— Wy tutaj, Grzegorzu?...
Bo to właśnie był Grzegorz, nasz dawny ogrodnik z Chieri, którego rodzina mieszka w Condowie, i który tylko co przybył z Genui, dokąd dzień przed tym przypłynął na okręcie z Grecji, po trzech latach pracy przy