Doszliśmy pieszo aż do Santa Margerita, a potem na dół, w skokach, w kozłach, na łeb i na szyję! — Wtem Precossi zaplątawszy się w krzaku rozdarł swoją kapotę i był ogromnie zawstydzony tym wiszącym strzępem; ale Garoffi, że to on ma nawtykanych szpilek w kurtkę dosyć, pospinał mu jakoś kapotę, podczas gdy Precossi zaczerwieniony powtarzał: — Przepraszam... przepraszam... — po czym znów puścił się biegiem.
Garoffi także nie tracił czasu w drodze; zbierał po łąkach rzeżuchę na sałatę, szczaw na zupę, ślimaki, na drodze podnosił kamyki, które troszkę błyszczały i tkał je do kieszeni pewno myśląc, że może to srebro albo złoto.
I tak biegnąc, wspinając się, żartując, w cieniu i w słońcu, w górę i w dół, przez wyniosłości i zakręty drożyn doszliśmy nareszcie zziajani i spoceni na szczyt wzgórza i siadłszy na trawie rozłożyliśmy swój podwieczorek. — Widać było z tego wzgórza niezmierną równinę i Alpy szafirowe, z śnieżnymi szczytami.
Głodni byliśmy jak wilki. A chleb znikał w oczach, jakby tajał właśnie. Ojciec Coretti powydzielał nam wędlinę, każdemu porcję podając na liściu. A wtedy zaczęliśmy wszyscy gadać razem: O nauczycielach, o kolegach, którzy nie mogli tu z nami przyjść, i o egzaminach.
Precossi jakoś się wstydził jeść, a Garrone kładł mu gwałtem do ust najlepsze swoje kawałki; Coretti siedział przy ojcu skrzyżowawszy nogi. Wyglądali raczej na braci, niźli na ojca i syna, obaj czerwoni i pokazujący w uśmiechu równe białe zęby. Ojciec popijał ze smakiem a wypróżniając nawet szklaneczki i kubeczki, któreśmy rozpoczęli ledwo, tak mówił:
— Dla was, co się jeszcze uczycie, wino jest nicpotem; ale dla przekupniów drzewa to zbawienna rzecz!
Strona:PL Edmondo de Amicis - Serce.djvu/344
Ta strona została uwierzytelniona.