Strona:PL Edmondo de Amicis - Serce.djvu/355

Ta strona została uwierzytelniona.

radością, a smuciła każdym smutkiem moim, któraś się uczyła ze mną, pracowała ze mną, płakała ze mną gładząc jedną ręką moje czoło a drugą ukazując mi niebo!
Klękam przed Wami, jak kiedym był małym dzieckiem, i dziękuję wam, dziękuję z całą tkliwością, jakąście zbudzili w mej duszy, przez dwanaście lat poświęcenia swego i miłości swojej.

· · · · · · · · · · · · · · · · · · · ·



Rozbicie okrętu.
Ostatnie opowiadanie miesięczne.

Przed kilku laty, pewnego grudniowego ranka, wypłynął z Liverpoolu wielki okręt parowy, na którego pokładzie znajdowało się więcej niźli dwieście osób, między którymi było siedemdziesięciu ludzi załogi. Tak kapitan jak i wszyscy prawie marynarze byli Anglikami. Wśród pasażerów zaś było nieco Włochów: trzy panie, ksiądz i kilku muzykantów. Okręt udawał się do wyspy Malty. Czas był pochmurny.
Wśród podróżnych trzeciej klasy, zebranych na przodzie pokładu, znajdował się dwunastoletni chłopiec, Włoch rodem, mały na swój wiek, ale silny, piękny typ sycyliański, z surową i odważną twarzą.
Chłopiec siedział sam, nie opodal przedniego masztu, na kupie lin okrętowych, obok małej wyszarzanej walizki, w której miał swoje rzeczy i na której trzymał rękę. Był śniady, włosy miał czarne, wijące się i tak długie, że mu prawie na ramiona spadały. Odziany był ubogo, w jakąś obdartą kurtkę, a na szyi miał starą torbę skórzaną. Siedząc tak patrzył zamyślony na pasażerów, na okręt, na marynarzy przebiegających obok niego z pośpiechem i na morze, które coraz niespokojniejszym się stawało. A wyglądał ów chłopiec tak, jakby