Strona:PL Edmondo de Amicis - Serce.djvu/356

Ta strona została uwierzytelniona.

świeżo przebył jakieś wielkie nieszczęście rodzinne; twarz dziecka miał, a wyraz dojrzałego człowieka.
Wkrótce po wypłynięciu z portu jeden z majtków okrętowych, Włoch z siwą już głową, ukazał się na przodzie okrętu prowadząc małą dziewczynkę za rękę i zatrzymawszy się przed Sycylijczykiem rzekł:
— Masz tutaj towarzyszkę podróży, Manio! — Po czym odszedł.
Dziewczynka siadła na kupie lin, obok chłopca, i oboje na siebie patrzyli. Mały Sycylijczyk zapytał:
— Gdzie ty jedziesz?
A dziewczynka:
— Do Malty, a stamtąd do Neapolu. — I dodała: — Do ojca jadę i do matki, bo oni tam są i czekają na mnie. A ja jestem Julieta Faggiani.
Chłopiec nic nie odpowiedział. Po jakimś czasie wydobył z torby chleb i suszone owoce, dziewczynka miała biszkopty, więc jedli.
— Baczność! — krzyknął włoski marynarz przechodząc z pośpiechem. — Zaraz się tu taniec zacznie!
Jakoż istotnie wiatr się wzmógł a okręt kołysał się gwałtownie. Ale siedzące na linach dzieci nie bardzo na to zważały. Dziewczynka uśmiechała się owszem. Była ona prawie w tym samym wieku co i jej towarzysz, ale znacznie od niego wyższa. Była smagła, brunetka szczupła, wątła, i mniej niż skromnie ubrana. Włosy miała kędzierzawe, krótko obcięte, czerwoną chusteczką związane dokoła głowy, i srebrne duże koła w uszach.
Jedząc opowiadali sobie swoje losy.
Chłopiec nie miał już ani ojca, ani matki! Ojciec, robotnik, umarł niedawno w Liverpoolu zostawiając go samego na świecie, a konsul włoski odsyłał go właśnie do Palermo, gdzie mały sierota miał dalekich krewnych.
Dziewczynkę zabrała z sobą do Londynu przed ro-