Strona:PL Edmondo de Amicis - Serce.djvu/373

Ta strona została uwierzytelniona.

z swobodnym, ślicznym uśmiechem i spojrzał na matkę, która mu od ust pocałunek przesłała.
Nauczyciel czytał dalej:
— Garrone, Garoffi, Kalabryjczyk — wszyscy promowani.
Potem trzech czy czterech — obciętych. Więc jeden zaraz w bek, bo ojciec jego stał w progu i pogroził mu ręką. Spostrzegł to nauczyciel i rzekł:
— Nie, panie! Przepraszam pana! To nie zawsze jest winą ucznia. To często nieprzyjazny zbieg okoliczności. A to właśnie ma miejsce w obecnym wypadku, mogę o tym pana zapewnić sumiennie!
Potem czytał:
— Nelli, promocja, sześćdziesiąt dwa siedemdziesiątych.
Matka Nelliego zrobiła śliczny gest czarnym wachlarzykiem ku synowi i uśmiechnęła się do niego.
— Stardi, promocja, sześćdziesiąt siedem siedemdziesiątych.
Myśleliśmy, że się szalenie ucieszy. Tak bliski Derossiego! Tak wysoko stanął! A ten się nie uśmiechnął nawet i nawet pięści od czoła nie odjął, tylko tak siedział jak zwykle podparty! Ostatni był Vatini, który przyszedł wystrojony, wyświeżony. Wziął promocję.
Nauczyciel podniósł się teraz i rzekł:
— Chłopcy! Oto ostatni raz zebraliśmy się tu razem. Przebyliśmy z sobą cały rok szkolny, a teraz rozstajemy się jako przyjaciele. Nieprawdaż? Żal mi bardzo rozstawać się z wami, drogie dzieci!
Tu milczał przez chwilę, a potem tak mówił:
— Jeśli mi kiedy brakło cierpliwości, jeżelim kiedy, mimo woli mojej, był niesprawiedliwy albo zbyt surowy — przebaczcie mi.
W klasie podniósł się chór głosów: